Po raz kolejny w mojej blogowej "karierze" naszła mnie chęć do "pofilozofowania". Tym razem wychodzimy z internetów (do poczytania TUTAJ), telewizji (TU) oraz sportowych wywodów (SPORT TO ZDROWIE) i przenosimy się do świata realnego. Chciałabym bowiem napisać trochę o moich spostrzeżeniach na temat otaczającego świata.. I ludzi. A w przypadku mojego posta... bardziej ludzi.
A w zasadzie chodzi mi o jedną, szczególną grupę ludzi. Wydaje mi się, że z pewnego punktu widzenia, możemy ludzi podzielić na kilka grup. Na takich, którzy... żyją, uczą się, pracują bez żadnej "spiny" i całkiem nieźle im to wychodzi i przychodzi im to z większym lub mniejszym trudem, ale zasadniczo... Nie ma się czego obawiać. Takich... którzy są po prostu inteligentni, nie tylko pod względem naukowym, ale i powiedziałabym... życiowym.Takich, którzy w zasadzie wyznają zasadę "i don't care", ale mają jakiś specyficzny rodzaj talentu, który mimo takiego podejścia pozwala im wyjść z każdej sytuacji bez szwanku. Istnieją też tacy, którzy podobną zasadę wyznają, ale no oni... naprawdę "don't care" i nie ma zmiłuj. No i są ONI. Z jednej strony o nienagannej opinii, wydawać by się mogło inteligentni (w teorii), w praktyce... Bywa różnie. Ogólnie rzecz biorąc.. można ich nazwać lizusami (nie chcę tu zawężać do kręgu edukacyjnego, ale.. synonimem lizusa może być kujon.. ale nie o to tu mi zasadniczo teraz chodzi.) Ale w sumie po kolei.